fbpx

Ręce precz od gospodarki

-

Niestety znaczne obszary rynku, które mogłyby należeć także do sektora prywatnego, zawłaszczyło państwo, a niekiedy jest jeszcze gorzej: Unia Europejska. Żyje nam się coraz gorzej i drożej przez działania polityków polskich i unijnych. Bo tam nie ma rynku albo interwencjonizm państwa czy też Brukseli jest tak głęboki, że mechanizmy rynkowe są tak zachwiane i nie działają w sposób optymalny. Tracą na tym wszyscy. Poza politykami.

Przed laty w imieniu Polaków wieloletni kontrakt na dostawę gazu z Rosji podpisali polscy politycy. W rezultacie nasze rachunki za gaz są jednymi z najwyższych w Europie. Polityk nie wydaje własnych pieniędzy, więc nie jest oszczędny, a wydatki nie są racjonalne. Do tego dochodzą możliwe działania korupcyjne na zasadzie: za łapówkę w wysokości 1 proc. wartości kontraktu zgodzimy się na ceny 30 proc. wyższe. My dostajemy 1 proc., a te dodatkowe 30 proc. zapłaci już ktoś inny. Że to polscy obywatele? No to co?

Także zbiorowa komunikacja miejska zdominowana jest przez sektor publiczny. I wszyscy na nią narzekają. Tam, gdzie funkcjonują prywatne busy, jest zdecydowanie lepiej. Podobnie było z przejęciem przez państwo zarządzania systemem wywozu odpadów komunalnych. Pod pretekstem wypełnienia unijnych regulacji dotyczących odpowiednich poziomów recyklingu wprowadzono znacznie głębsze zmiany, niż wymagała Bruksela. Oczywiście ze szkodą dla nas wszystkich. Miało być bardziej ekologicznie i taniej, miały zniknąć dzikie wysypiska śmieci. Pod nowym systemem stało się dokładnie odwrotnie: na sprzątanie wysypisk śmieci idą coraz wyższe kwoty, a cena za odbiór odpadów, m.in. z powodu unijnych regulacji oraz zabicia prywatnej konkurencji na tym rynku i jego monopolizacji, a także przez to, że zajmują się tym biurokraci, a nie właśnie rynek, poszybowała tak mocno, że w całej 30-letniej historii III RP chyba nic tak bardzo nie zdrożało (może poza bitcoinem). W wyniku reformy w krótkim czasie w wielu miastach wzrosty cen za odbiór odpadów sięgnęły kilkuset procent. I nie jest to ostatnie słowo w kwestii podwyżek.

Również za podwyżki cen energii elektrycznej w Polsce odpowiadają politycy, a konkretnie eurokraci z ich wariactwem dotyczącym walki z klimatem i złowrogim dwutlenkiem węgla. A to dopiero początek. Wysoki haracz od emisji CO2 polskie koncerny energetyczne zaczęły płacić w 2020 roku, kiedy to cena uprawnień do emisji dwutlenku węgla przekroczyła wszelkie racjonalne poziomy i z roku na rok będzie coraz drożej, bo do tego dąży swoimi regulacjami Unia Europejska. To nie są grosze, to są grube miliardy. Przy aktualnej cenie 70 euro/t CO2 koszt uprawnień dla Polski przekracza 40 mld zł rocznie! Te pieniądze równie mądrze moglibyśmy sobie po prostu podrzeć. Efekt byłby taki sam. W ten sposób zresztą polskie koncerny energetyczne pozbawiane są pieniędzy, które mogłyby przeznaczyć na potrzebne inwestycje, choćby właśnie w odnawialne źródła energii. Czy eurokratom chodzi o klimat? Wolne żarty.

Unia Europejska walczy także (a może przede wszystkim) z kierowcami. Wprowadziła minimalne poziomy akcyzy od paliw, które muszą być stosowane w krajach członkowskich. To powoduje wyższe ceny nie tylko na stacjach benzynowych, ale wszystkiego, bo wszystkie towary muszą być przetransportowane, czasem kilkukrotnie. Niestety w planach Brukseli jest jeszcze większa podwyżka akcyzy od paliw. Do tego polskie władze dorzuciły swoje trzy grosze w postaci opłaty emisyjnej, co jeszcze bardziej pogorszyło sytuację.

O ile życie przeciętnego obywatela byłoby tańsze i ile mógłby więcej zaoszczędzić, gdyby politycy i urzędnicy podejmowali racjonalne decyzje i działali w jego interesie, a ile gdyby państwo było lepiej zorganizowane? Dlaczego dopuszczono do tego, że tiry nie tylko niszczą polskie drogi, ale też tamują ruch i przyczyniają się do większej liczby wypadków drogowych? Rozwój ruchu towarowego na Odrze blokują Niemcy, ale dlaczego nie zbudowano infrastruktury w celu wykorzystania w tym celu Wisły i innych rzek? W końcu transport rzeczny jest kilkukrotnie tańszy. A jeśli już nie transport rzeczny, to czemu nie realizuje się słusznego hasła „tiry na tory”? Otóż z uwagi na skalę przedsięwzięcia i obowiązujące regulacje takie działania musieliby koordynować urzędnicy lub w przypadku kolei – przynajmniej państwowa spółka. To z drugiej strony oznacza odpowiedzialność. Lepiej więc cicho siedzieć i się nie wychylać, bo z tego mogą być same zgryzoty. To też pokazuje, że problem dwutlenku węgla polityków nie obchodzi. Kilkadziesiąt czy nawet kilkaset ciężarówek z pewnością emituje więcej tego gazu niż jedna barka rzeczna lub pośrednio pociąg. Widać wyraźnie, że w Polsce walka z klimatem prowadzona jest wyłącznie pod publiczkę i z powodu nacisku politycznego Brukseli.

Tam, gdzie politycy polscy i unijni byliby potrzebni, nie wykazują inicjatywy, bo to za duże ryzyko polityczne, a korzyści niepewne i odległe w czasie. Tam, gdzie nie są potrzebni, wtrącają się, by szkodzić gospodarce i zwykłym ludziom. Wraz z kolejnymi unijnymi regulacjami i nowymi podatkami będzie coraz gorzej. Najnowszym pomysłem jest uproszczenie przez utrudnienie. Otóż Parlament Europejski i Rada uzgodnili uproszczenie przepisów dotyczących wynajmowania ciężarówek i vanów w innych krajach członkowskich. Niby ma to otworzyć rynek i wprowadzić ułatwienia, ale z drugiej strony – jak to w etatystycznej mentalności – wprowadza się jakieś limity i nowe obowiązki dla firm. I tak w kółko.

Nigdy nie liczmy na polityków, że coś dla nas zrobią. Mogą co najwyżej pogorszyć ważne dla nas sprawy, jeśli się nimi zajmą. Sektor prywatny i wolny rynek zawsze jest od biurokratów bardziej efektywny i znacznie tańszy.

Tomasz Cukiernik

Kategorie

Najnowsze

Najczęściej czytane

Zobacz również