Raz na jakiś czas słyszymy o problemach, niekiedy kończących się upadkiem, jakiejś wielkiej instytucji finansowej. Świat ogromnych pieniędzy i liczonych w miliardach transakcji ma to do siebie, że wiąże się z podejmowaniem ryzyka. Bywa i tak, że okazuje się ono zbyt duże. Kiedy negatywny scenariusz zaczyna się materializować, jest już za późno, aby powstrzymać bieg zdarzeń. Przekonali się o tym zarządzający Long Term Capital Management. Ten zatrudniający noblistów z ekonomii fundusz hedgingowy, odnoszący w połowie lat 90. spektakularne sukcesy, z równie wielkim hukiem upadł, o mało nie pociągając za sobą współpracujących z nim podmiotów. Kilkanaście lat temu z materializującym się ryzykiem nie poradził sobie bank inwestycyjny Lehman Brothers. To jego koniec traktowany jest jako symboliczna data wybuchu wielkiego kryzysu finansowego z pierwszej dekady XXI wieku. Obecnie czarne chmury zebrały się nad szwajcarskim bankiem Credit Suisse AD. Łączy on w sobie działalność inwestycyjną, zarządzania aktywami i bankowości korporacyjnej. I jest obok UBS największą tego typu instytucją finansową w Szwajcarii.
Takie banki obsługują przeważnie najbogatszych, takich jak zamożni klienci indywidualni czy fundusze spekulacyjne. Szczególnie w tym drugim przypadku istotna jest kontrola ryzyka. Fundusze typu hedge lubią grać z rynkiem w bardzo niebezpieczne gry. Stąd często mówi się, że „obstawiają” one jakąś zmianę ceny – czasem bardzo niewielką – dzięki której mogą osiągnąć krociowe zyski. Problem polega na tym, że jeśli ta cena pójdzie w przeciwną od zakładanej stronę równie wielkie mogła być straty takiego podmiotu. Credit Suisse to bank z czołówki, jeśli chodzi o obsługę tego typu podmiotów. Jego wsparcie polega między innymi na udzielaniu im pożyczek, takie lewarowanie pozycji umożliwia z kolei uzyskanie ekspozycji rynkowej znacznie powyżej posiadanego kapitału. Bank żąda jednak depozytu zabezpieczającego, czyli jakieś części pożyczonej kwoty. Kiedy okazuje się, że transakcja nie idzie po myśli pożyczkobiorcy, może także wystąpić o uzupełnienie owego depozytu (margin call).
Kluczowe jest, aby firmy, których obsługę zapewnia taki bank, nie pociągnęły go ze sobą na dno, kiedy same źle trafią z rynkowymi przewidywaniami. Przeciwdziałanie takiemu scenariuszowi to zadanie dla specjalistów od ryzyka nadzorowanych przez dyrektora zarządzającego odpowiadającego za ten dział (Chief Risk Officer). Banki inwestycyjne podlegają także regulacjom państwowym, te zaś są przedmiotem ciągłej dyskusji. Na ile podobna działalność ma być swobodna, a na ile ograniczana przez przepisy prawa chroniące pozostałych uczestników rynku i wszystkich obywateli. To pytania, które zaczęto zadawać szczególnie głośno w związku z kryzysem z 2008 roku. Mniejszy nadzór i łagodniejsze przepisy są wskazywane jako te czynniki, które istotnie się do niego przyczyniły.
Kolejny raz temat jest na tapecie właśnie ze względu na Credit Suisse. Bank obsługiwał jednego ze swoich klientów działającego jako Familly Office. To rodzaj firmy inwestycyjnej, która przynajmniej formalnie zarządza majątkiem rodzinnym swoich założycieli. Taką firmą jest powołany przez znanego inwestora Billa Hwanga i zarejestrowany w Nowym Jorku Archegos Capital Management. Sam Hwang zasłynął m.in. z tego, że został skazany za insider trading, czyli posługiwanie się niedostępną na innych inwestorów informacją przy dokonywaniu transakcji rynkowych. Archegos Capital Management obracał miliardami dolarów, kupując akcje notowanych na giełdzie firm. Problem polegał na tym, że w dużej mierze były to pieniądze pożyczone. Kiedy zatem okazało się, że fundusz traci, w trudnej sytuacji znaleźli się także ci, którzy pożyczyli mu środki na zakup aktywów finansowych. Potężny cios spadł właśnie na szwajcarski bank, który w związku ze współpracą z Archegos Capital Management będzie musiał odpisać 4,7 mld USD strat. To nie wszystko, swoje stanowiska straciło kilkoro top managerów pełniących w nim kluczowe funkcje. Znacznie obcięto też dywidendę, jaką bank ma wypłacić swoim akcjonariuszom, a inni członkowie kierownictwa dostaną mniejsze wynagrodzenia.
Zdawać się może, że takie sprawy mało dotyczą nas, mieszkających w Polsce ciułaczy, którzy z miliardowymi transakcjami dokonywanymi przez wyspecjalizowane podmioty nie mamy nic wspólnego. W praktyce jest jednak inaczej. Spójrzmy na casus Lehman Brothers. To także sprawa pozornie daleka, zarówno geograficznie jak i tematycznie, od tego, czym żyją ludzie w naszej części świata. Okazuje się jednak, że upadek tego banku inwestycyjnego spowodował kolosalny kryzys finansowy i ekonomiczny, z którego świat podnosił się przez wiele kolejnych lat. Na razie nie ma przesłanek wskazujących na to, że Credit Suisse czeka los Lehman Brothers. Niemniej ten przypadek pokazuje, że w świecie finansów może dziać się coś niedobrego. Wielcy gracze światowej finansjery mogli zapomnieć o tym, jak wielką rolę w ich pracy odgrywa risk management. Sprzyjają temu ekstremalnie niskie stopy procentowe i programy luzowania ilościowego, dzięki którym na rynek trafiają ogromne pieniądze. Dodatkowo swoje robi chęć zysku. Ten, dzięki współpracy z funduszami typu hedge, osiągnąć można bardzo szybko. Czemu zatem nie przymknąć oka na ryzyko? Taka ślepota ma jednak swoją, i to bardzo wysoką, cenę.
Ponieść możemy ją wszyscy. Wielkie instytucje finansowe są ze sobą połączone siecią powiązań. Mają w portfelach podobne aktywa, współpracują z tymi samymi klientami, którym udzielają pożyczek. Do tego dochodzi panika i wynikający z niej chaos. Kiedy opinia publiczna dowiaduje się, że dzieje się coś złego, pojawiają się ruchy zdecydowane i szybkie, takie jak nagła i gwałtowna wyprzedaż aktywów, co do których istnieje przekonanie, że mogą stracić na wartości. A stąd już prosta droga do giełdowego krachu. Efekt zarażania takimi kryzysami jest powszechnie znany. Stąd dobrze, aby udało się ich unikać. W tym celu konieczne jest jednak umiejętne zarządzanie ryzykiem, a tego w omawianym przypadku ewidentnie zabrakło.