Skąd pomysł, by napisać książkę o systemie polityczno-gospodarczym Nowej Zelandii? To kraj, który kojarzy się raczej z „krańcem świata”, który choć raz w życiu warto odwiedzić, niż ze wzorem do naśladowania, jeśli chodzi o ustrój.
Właśnie dlatego potrzebna była ta książka, bo niewiele w Polsce wiemy na temat Nowej Zelandii, a szczególnie jej gospodarki. A tymczasem Nowa Zelandia jest krajem, który we wszelkich światowych rankingach wolności gospodarczej od lat wraz z Singapurem i Hongkongiem znajduje się zwykle w pierwszej trójce. Jednocześnie jest to też jeden z najmniej skorumpowanych państw na świecie i również okupuje szczyty rankingów w tej dziedzinie. Jest na czym się wzorować! Dlatego dobrze by było, gdyby Polska wzięła przykład z nowozelandzkich rozwiązań, choć i tak z powodu członkostwa w Unii Europejskiej nie moglibyśmy wdrożyć wszystkiego, co zrobiono na antypodach.
Na czym polega nowozelandzkie odrodzenie gospodarcze?
Po odcięciu od rynku brytyjskiego z powodu przystąpienia Londynu do EWG w 1973 roku, po dekadach interwencjonizmu państwowego i realizacji wielkich projektów inwestycyjnych przez państwo, które zakończyły się totalną katastrofą, na początku lat 80. sytuacja gospodarcza Nowej Zelandii była katastrofalna. W 1984 roku władzę przejęła opozycyjna dotychczas Partia Pracy, która zaczęła wdrażać głęboko wolnorynkowe reformy. Właśnie dzięki nim kraj znalazł się na szczytach rankingów wolności gospodarczej. Co zrobiono? Przeprowadzono szeroką prywatyzację, która pozwoliła spłacić zaciągnięte wcześniej długi. Obniżono podatki i uproszczono system podatkowy. Radykalnie ograniczono biurokrację, zlikwidowano państwowe dotacje i zreformowano finanse publiczne, w efekcie czego deficyt budżetowy zamienił się w coroczne nadwyżki. Zaczęto prowadzić politykę podpisywania bilateralnych i wielostronnych umów wolnohandlowych z innymi państwami i blokami państw. Ale przede wszystkim – co uważam za najważniejsze – dokonano bardzo głębokiej demonopolizacji i deregulacji całej gospodarki, w tym m.in. zliberalizowano prawo pracy.
Nowozelandczycy w zasadzie nie wymyślili nic nowego, tylko odważnie postawili na wolny rynek. Dlaczego, Pana zdaniem, tak mało państw idzie w ich ślady? Dlaczego liberalna koncepcja państwa, czyli państwa minimum, które zabezpieczać ma nasze życie, wolność i własność, a interweniować – w zgodzie z zasadą pomocniczości – tylko w wyjątkowych okolicznościach, przegrywa w całym naszym zachodnim świecie z modelem państwa opiekuńczego?
Moim zdaniem idea państwa opiekuńczego wygrywa z ideą państwa minimum z dwóch powodów. Po pierwsze, tego chcą wyborcy, więc politycy, chcąc wygrać wybory, muszą się dostosować do tych życzeń, bo inaczej nie będą rządzili. Po drugie, jest to bardzo wygodna sytuacja dla rządzących, bo państwo opiekuńcze daje politykom znacznie większą władzę niż państwo minimum, bo to pierwsze ma znacznie większy budżet. Dzięki temu politycy w większym zakresie mogą decydować, komu dać, a komu nie dać. A im bardziej rozbuchane finanse publiczne, tym większe polityczne konfitury, jest więcej stołków dla grupy rządzącej państwem. Pojawia się też więcej okazji do nieuczciwego wzbogacenia się na mieniu publicznym, z czego politycy i ich poplecznicy skrzętnie korzystają.
W książce pokusił się Pan również o ocenę skutków polskiej transformacji ustrojowej. Wnioski są takie, że mogliśmy być dziś bogatsi niż Niemcy, gdybyśmy przyjęli odpowiednie rozwiązania wolnorynkowe i jak najdalej trzymali się od Unii Europejskiej. Czy mamy w ogóle szansę przekonać większą część Polaków do tego, że Unia bardziej nam szkodzi, niż pomaga?
Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy Unia nam pomaga, czy szkodzi. Z jednej strony wielkim dobrodziejstwem jest dla Polski dostęp do rynku ponad 400 milionów konsumentów i na tym nasz kraj bardzo korzysta. Z drugiej strony niekorzystnie na koszty i konkurencyjność polskich firm i finanse polskich konsumentów wpływają różne unijne regulacje. Szkodliwe są również unijne dotacje, głównie dlatego, że są rodzajem ingerencji państwa w rynek. Natomiast ludzie na Unię Europejską mylnie patrzą przez pryzmat propagandy tablic informujących o projektach współfinansowanych z unijnych srebrników. I wydaje im się, że bez tych dotacji pozostanie nam pustynia, co jest absolutną nieprawdą, bo ponad 95 proc. wartości inwestycji w Polsce jest realizowanych z pieniędzy krajowych
„Aby rozwiązać problemy w wielu dziedzinach, należy odsunąć rząd i polityków od zajmowania się nimi” – cytuje Pan w swojej książce nowozelandzkiego polityka Rodneya Hide’a. Kim jest dla Nowej Zelandii ta postać?
Jak wspomniałem, reformy w Nowej Zelandii wdrożyła Partia Pracy. Jednak potem większość partyjna przypomniała sobie swoje lewicowe korzenie i skręciła w lewo. Doszło do rozłamu i liderzy, którzy realizowali wolnorynkowe reformy, utworzyli w 1994 roku partię o nazwie Stowarzyszenie Konsumentów i Podatników. Ma ona charakter libertariański, a Rodney Hide był jej przywódcą w latach 2004–2011, a także posłem i ministrem. Natomiast bardziej charakterystyczną postacią kojarzoną z nowozelandzkimi reformami jest ówczesny minister finansów Roger Douglas, od którego nazwiska – na wzór amerykańskiej reaganomiki – ukuto termin rogernomika.
Dla kogo jest książka „Na antypodach wolności” i dlaczego warto ją przeczytać?
Wszelkiej maści lewicowcy, krytykujący wolny rynek, twierdzą, że on nie działa, bo nigdzie nie został wdrożony. Tymczasem obok wspomnianego Singapuru i Hongkongu, które są miejscami dość specyficznymi, a także Chile za rządów Augusto Pinocheta, Nowa Zelandia w pewnym okresie była takim właśnie państwem, które wdrożyło stosunkowo radykalne rozwiązania wolnorynkowe. To książka przeznaczona dla osób, które chcą poznać taki właśnie konkretny przykład. Poza tym w mojej książce nowozelandzkie reformy gospodarcze porównuję do zmian, które miały w Polsce miejsce po tzw. transformacji ustrojowej. Daje to wiele do myślenia, gdzie jesteśmy i gdzie moglibyśmy być.
Książka „Na antypodach wolności” ukazała się nakładem wydawnictwa 3DOM. Oczywiście gorąco ją polecamy nie tylko wszelkiej maści lewicowcom krytykującym wolny rynek, ale każdemu, kto choć trochę interesuje się zagadnieniami gospodarczo-politycznymi i komu na sercu leży dobro i pomyślność naszego kraju.