Przed wybuchem epidemii koronawirusa Attila Hildmann był znany przede wszystkim ze swoich ekspertyz na temat kuchni wegańskiej, jakich udzielał na portalach społecznościowych oraz w telewizji. Od kilku tygodni ten berliński restaurator stał się liderem protestujących, którzy sprzeciwiają się przepisom utrzymującym izolację społeczną. W ostatnia sobotę został zabrany przez policję sprzed budynku Reichstagu, gdzie zwołał wiec z żądaniami zniesienia wszelkich ograniczeń obowiązujących w przestrzeni publicznej.
To w szczególności na jego wezwanie odpowiedziało w miniony weekend ponad tysiąc osób w różnych miejscach niemieckiej stolicy. „Nie daj żadnej nowej szansy Billowi Gatesowi ” – można było przeczytać na jednym z transparentów, który oskarżał założyciela Microsoftu o rozprzestrzenienie choroby. To bardzo popularna teoria spośród tych wszystkich teorii spiskowych, które pojawiają się obecnie.
„Ludzie nie powinni bać się rządu, to rząd powinien bać sie ludzi” – napisał Hildmann w swoim wpisie na komunikatorze internetowym Telegramie, który stał się jego ulubionym kanałem komunikacji i gdzie posiada 28 000 subskrybentów. Opisuje on tam państwo niemieckie jako kraj nękany przez faszyzm, krytykując przy tym władze, które „zabijają wolność”. Dziesiątki tysięcy demonstrantów w Monachium, Kolonii, Stuttgarcie, Frankfurcie i Norymberdze przekazało sobie jego wpis.
We wpisie tym Hildmann ocenia zapowiedziane przez rząd, w porozumieniu z władzami Landów, działania zmierzające do rozluźnienia ograniczeń za niewystarczające, a nakaz zachowywania odległości bezpieczeństwa – 1,50 metra – określa jako zbyteczny. Hesja, a więc region Niemiec najbardziej liberalny, ogranicza zgromadzenia na swoim terytorium do stu osób: dla wspomnianych protestujących, którzy gardzą sanitarnym przepisem, ta liczba nadal jest zbyt niska.
– Potrafię myśleć sam za siebie i nie potrzebuję opiekuna prawnego pod postacią państwa – można było usłyszeć podczas demonstracji w jednym z niemieckich miast.
We Frankfurcie z kolei manifestacja była sponsorowana w szczególności przez organizację „Ruch Oporu”, która liczy już ponad 106 tys. członków i która ma ambicje polityczne.
Ten zróżnicowany ruch społeczny, który mnoży zwolenników skrajnych nurtów politycznych, niepokoi niemieckich polityków, którzy już w czwartek popuścili nieco cugli, zapowiadając nową falę luzowania obostrzeń.
Wspomniany ruch społeczny próbuje zmobilizować zarówno anarchistów, jak i drobnych przedsiębiorców, a także przedstawicieli progresywnego środowiska kulturalnego z Berlina. W ostatnia sobotę w Offenburgu, mieście liczącym 60 000 mieszkańców i znajdującym się w pobliżu granicy z Francją, demonstranci podzielili się na dwie grupy: pierwsza z nich, prowadzona przez lokalnego przedsiębiorcę, zgromadziła się na Place des Amis-de-la-Constitution, oskarżając rząd Angeli Merkel o „rozsiewanie strachu”, potępiając przy tym sektor medyczny „na usługach kapitalizmu”. Niechciani w tej grupie prawicowi sympatycy wspomnianego krajowego ruchu społecznego pod przewodnictwem Marko Kurtza musieli zgromadzić się na Place du Marche. Tymczasem po obu stronach głoszone były podobne hasła.
Niemal wszyscy manifestujący, odwołując się do niemieckiej konstytucji, utrzymują, że rządowe restrykcje wprowadzone w celu walki z koronawirusem naruszają artykuł tejże konstytucji dotyczący wolności zgromadzeń.
„Niebezpieczeństwo polega na tym, że ci ludzie swoimi przesadnymi tezami potrafią przyciągnąć tych obywateli, którzy są bardzo przywiązaną do naszej Ustawy Zasadniczej” – przyznał minister spraw wewnętrznych Andreas Geisel. Jego obawy mogą być tym większe, że daleko do rozwiązania problemów zdrowotnych. W ostatnich dniach współczynnik zakażeń na Covid-19 w Niemczech wzrósł gwałtownie do 1,1%. Podobnie jak Pałac Elizejski, kanclerz Merkel i niemieckie landy stąpają po kruchym lodzie.
Źródło: Pierre Avril/Le Figaro