Mimo że w najnowszej historii Polski mieliśmy kohabitację, czyli sytuację, gdy rząd i prezydent pochodzą z przeciwnych obozów politycznych, teraz nikt takiej sytuacji sobie nie wyobraża. A już na pewno nie prezes PiS Jarosław Kaczyński. Ma być: albo – albo. Czyli albo rząd z większością sejmową oraz sprzyjający prezydent, albo nie da się utrzymać realnie władzy.
Doświadczenie prezesa PiS pod tym względem jest dość bogate. Choćby z lat 2005-2007, kiedy PiS rządziło i w zasadzie oddało władzę. Wtedy rozpadło się porozumienie z LPR i Samoobroną dające większość w Sejmie i szef PiS zdecydował się na wcześniejsze wybory. Ale także wcześniej, podczas rządów Akcji Wyborczej Solidarność, kiedy prezydent Aleksander Kwaśniewski wetował niektóre ustawy, mocno blokując rządzenie. Dlatego dla szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego jasne od początku było, że do skutecznego rządzenia są potrzebne trzy „własne ośrodki”. Teraz dla PiS ta „trójwładza”, czyli spokojne przesyłanie ustaw rządowych z Sejmu do Senatu i do podpisu prezydenta staje się zagrożona. Zwłaszcza, że Senat, choć niewiele ma do powiedzenia, może przewlekać prace nad ustawami, co zresztą właśnie Izba Wyższa znajdująca się w większości w rękach opozycji, robi.
Nikt w obozie PiS nie może być pewnym ponownej wygranej Andrzeja Dudy. O ile jeszcze trzy tygodnie lub miesiąc temu ta wygrana była bardzo prawdopodobna – nawet w I turze, o tyle teraz, po wejściu do gry Rafała Trzaskowskiego, sytuacja mocno się skomplikowała. Dlatego rozpoczęły się zakulisowe rozmowy działaczy PiS z politykami Koalicji Polskiej (PSL+Kukiz) i Konfederacji.
PiS w przypadku wygranej Trzaskowskiego chce przygotować się na utrzymanie, przynajmniej na jakiś czas, sejmowej większości. Powód jest prosty: PiS ma w tej chwili 235 posłów, PSL wraz z Kukizem – 30, a Konfederacja – 11. Więc tylko 5 osób decyduje o większości. Na razie ona jest. Ale grupa posłów związanych z Porozumieniem Jarosława Gowina jest już „niepewna”, przynajmniej dla prezesa oraz tzw. starego PiS.
I to o nich, których trzeba w ramach koalicji „zastąpić innymi”, mówił ostatnio podczas narad prezes Kaczyński. Bo nieco stracił do ciągłego negocjowania z Gowinem i jego grupą cierpliwość.
Dlatego szef PiS wysłał swoich ludzi, aby rozmawiali z ludowcami, posłami i działaczami Kukiza oraz Konfederacji. Takie rozmowy się toczą. To na wypadek szukania większości sejmowej teraz, ale nie tylko.
Wizja przyspieszonych wyborów bowiem stała się bardzo realna. Mówi się o tym już nie tylko szeptem w kuluarach sejmowych. Oczywiście nie wiadomo, jaki układ politycznych sił po ewentualnych wyborach zastalibyśmy, ale szef PiS testuje już możliwe koalicje. Choć jeszcze wiara w zwycięstwo Andrzeja Dudy istnieje. Ale samo to, że zaczynają się tak ważne rozmowy i testowanie wszystkich politycznych scenariuszy co do ewentualnych koalicji i możliwości współpracy oznacza jedno: wszystko może się zmienić.
Wie to także opozycja, bo wszyscy patrzą na sondaże. Ale opozycja ma trudniej, bo jeśli miałoby dojść do wyłonienia rządu w przypadku wygranej kilku sił opozycji, wszyscy oni musieliby się dogadać. Czyli: Platforma, Lewica i także PSL z Kukizem. Teoretycznie jest to możliwe, choć zapewne byłoby trudne i tutaj także wszystkie partie liczą poparcie, które przełożyłoby im się na liczbę posłów. Wtedy dopiero można siadać do stołu i się dogadywać.