Nowelizacja ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych jest niewątpliwie potrzebna. Ma wreszcie wprowadzić bardziej cywilizowane zasady, dotyczące np. przechowywania zwłok. Prawodawcy nie przyglądali się branży funeralnej od kilkudziesięciu lat. A nie jest tajemnicą, że wyrabiają się tam nieraz wielce niestosowne rzeczy. Przede wszystkim (chociaż nie tylko) – przy pochówkach. Dlatego teraz rynek ma zostać na nowo zorganizowany. Z jasno zarysowanymi wymogami dla przedsiębiorców, którzy chcą w tej branży działać. – Staraliśmy się, by wymogi dla firm nie były zbyt wygórowane. Sprowadzają się do niezbędnego minimum, czyli posiadania przynajmniej czterech miejsc chłodniczych, pomieszczenia do ubierania osoby zmarłej i zatrudniania przynajmniej czterech pracowników – powiedział PAP Robert Czyżak, szef Polskiej Izby Branży Pogrzebowej (PIBP), która jako izba gospodarcza ma znaczący wpływ na proces legislacyjny.
Co ma się zmienić
Mają powstać centralne rejestry osób pochowanych, zakładów pogrzebowych oraz aktów zgonu i osób skremowanych. Planowane jest też wprowadzenie elektronicznej karty zgonu. W założeniu chodzi o to, by rodzina zmarłego, wstrząśnięta dramatem, nie musiała nerwowo „kursować” pomiędzy szpitalem a urzędem stanu cywilnego. Wiele rzeczy będzie można załatwić zdalnie. Niewątpliwie są to dobre zmiany.
Skremować i po kłopocie?
Kontrowersyjna jest już natomiast propozycja, by na pochówek zmarłego na chorobę zakaźną dawał pozwolenie sanepid. Dość to drastyczna będzie ingerencja w swobody obywatelskie. Organizowanie pogrzebu za zgodą instytucji publicznej kojarzy się z państwem opartym bardziej na prawie dyktatu niż na demokratycznych zasadach. Branża ma tu inny pomysł. – Jest prostsze rozwiązanie. Osoby zmarłe na choroby zakaźne powinny być kremowane – proponuje w rozmowie z „Faktem” Krzysztof Wolicki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Pogrzebowego.
Co jednak w sytuacji, gdy rodzina zmarłego np. z powodu wpisanego jako COVID-19, domaga się przed kremacją sekcji zwłok? Bo nie wierzy, że zgon nastąpił z powodu wpisanej przez lekarza przyczyny, a chory był zaniedbywany w szpitalu? Takie sytuacje można sobie z łatwością wyobrazić.
Ekologiczne trumny?
Ekologiczny „świr” dotarł już także do branży funeralnej. Krematoria miałyby obowiązkowo raportować o emisji spalin (obecnie robi to co dziesiąte). Jak można przypuszczać oczekuje się od nich, by spalały nieboszczyków bardziej ekologicznie.
A może jednak lepiej byłoby pomyśleć o kompostowaniu zwłok? Ekokorzyść będzie większa. Można by na nich sadzić na przykład jabłonki. Albo maliny. Kto co lubi – wyrosną zapewne soczyste.
Ekologiczne jakoby mają być kremacje przeprowadzane wyłącznie w drewnianych, nielakierowanych trumnach, czego część branży się domaga. Te kartonowe będą wykluczone. Dlaczego? – Trumny kartonowe mają mało wspólnego z ekologią. Karton powstaje w wyniku przetworzenia makulatury, a w makulaturze mamy chociażby farby drukarskie – przekonuje prezes PIBP.
Izba zamówiła badanie w Instytucie Chemii Przemysłowej. Wykazało ono, że trumna kartonowa ma w sobie całą tablicę Mendelejewa. W tym zabójczy arsen. Jest więc bardzo niedobra. Czy jednak Instytut i Izba wiedzą, że podczas spalania drewna powstaje znaczna ilość mniej lub bardziej niebezpiecznych związków? W każdym razie tak twierdzą wojujący z kominkami w domach eksperci-ekolodzy. Wydzielające się tlenki azotu (NOx), węgla (CO) oraz pyły (PM) to podobno główna przyczyna smogu. Niedobre są też fenole, aldehydy oraz węglowodory, trujące w kilkuset odmianach. Wszystko przez spalanie drewna. Trumny drewniane do wyjątków tu nie należą, bo chociaż nielakierowane, nadal są z drewna.
Według portalu KB.pl, pomagającego wyszukiwać usługi pogrzebowe, ceny popularnych trumien sosnowych zazwyczaj mieszczą się w przedziale 750-1 000 zł, a chętnie oferowanej klientom dębowej – 2900-3800 zł. Kartonowa kosztuje 150.
Problemem pracownicy
Mamy jeszcze inny problem. W Polsce funkcjonuje już blisko trzy tysiące zarejestrowanych zakładów pogrzebowych – tak można szacować. Niektóre są całkiem świeżymi firmami, powstały niedawno, bo w tej branży jest to dobry biznes. Do zorganizowania ceremonii pogrzebowej niezbędne są minimum cztery osoby. Na rynku działa sporo pseudofirm typu „krzak” zatrudniających jedną lub dwie plus dorywczo jeszcze kogoś. Na wsiach, czy w niewielkich miasteczkach bierze się ludzi do tej pracy „z łapanki”. Oczywiście bez przeszkolenia. Czasem byłego rolnika lub znajomego prezesa – najlepiej na rencie. Rzecz jasna, wszyscy „robią” na czarno.
Tak się to kręci od lat wielu nie tylko w mniejszych zakładach, ale także w większych, w dużych miastach. Śmiało można szacować, że nieuczciwie działających zakładów pogrzebowych jest w kraju połowa, czyli około 1500. Pomnóżmy to przez dwóch, trzech ludzi pracujących na czarno w każdym z nich. Minimum wyjdzie 3000-4500 pracowników kompletnie nieubezpieczonych.
Na dostosowanie się do zmian branża funeralna ma dostać trzy lata. Legislatorom i lobbistom też należy się stosowny czas. Na dodatkowe przemyślenia.