Francja nazwała zachowanie sojusznika „ciosem w plecy”, a prezydent Macron wezwał na konsultacje do Paryża francuskich ambasadorów z USA i Australii. Jean-Pierre Thebault, francuski ambasador w Australii, tuż przed odlotem z Sydney do Paryża powiedział: „Myślę że popełniono wielki błąd. Tu nie chodzi o kontrakt, tylko o partnerstwo, które powinno być oparte na wzajemnym zaufaniu i otwartości”.
Francuskie media określiły decyzję Australii jako niespodziewaną. Tymczasem jeszcze pod koniec lutego tego roku premier Australii zlecił analizę opcji dotyczących możliwości zerwania tej umowy z Francją. Jednym z powodów zerwania kontraktu miał być czas jego realizacji. Według pierwotnego harmonogramu pierwszy francuski okręt podwodny miał być dostarczony Royal Australian Navy dopiero w połowie lat 30. XXI w. – co zdaniem rządu australijskiego było terminem niezadowalającym.
„Bolesny cios w plecy” zadany Francji nie robi na Australijczykach większego wrażenia. Rząd Australii znany jest z podejmowania trudnych decyzji związanych z chęcią utrzymania najwyższego poziomu bezpieczeństwa państwa oraz sił zbrojnych.
Jeszcze w styczniu br. – po innej analizie – Australijczycy zdecydowali się na wybór oferty koncernu Boeing w programie przyspieszonego zastąpienia obecnie eksploatowanych śmigłowców bojowych Airbus Tiger ARH. Przypomnijmy, że europejski Airbus ma swoje fabryki m.in. we Francji i w Niemczech. Europejskie helikoptery, pomimo młodego wieku, trapiły problemy techniczne oraz operacyjne, które uniemożliwiały uzyskanie zakładanych wskaźników gotowości bojowej. Toteż nie dziwi fakt, iż Australijczycy zdecydowali się na amerykańskiego Boeinga.
W przypadku zerwanego „podwodnego kontraktu stulecia” z Francuzami warto dodać, że gdy w roku 2016 podpisywano pierwsze umowy, to 12 okrętów wyceniono na ok. 50 mld dolarów. Później francuski Naval Group robił wszystko, by nie ujawnić rzeczywistych kosztów programu, a sprawa rozbiła się nawet o australijskie sądy.
Dla Francuzów problemem okazała się też konieczność silnego zaangażowania australijskiego przemysłu oraz przekazywanie kompetencji i poziomu transferu technologii. Wtedy zaczęły się tarcia. Naval Group miała wsparcie ze strony prezydenta Francji Macrona, który miał starać się popchnąć już i tak opóźnioną umowę do przodu.
Po interwencjach prezydenckich miało być już tylko lepiej. Nic takiego się jednak nie stało. W przypadku bezpieczeństwa i biznesu nie ma sentymentów, o czym Francja (w swoim przypadku) zdaje się zapominać. W miejsce Francuzów wchodzą Amerykanie, którzy mają wybudować co najmniej osiem okrętów podwodnych dla Australii.
Kontrakt wydaje się być przypieczętowaniem i wzmocnieniem nowego sojuszu militarnego AUKUS, który jest odpowiedzią na coraz większą presję Chin w obszarze Indo-Pacyfiku. Według sondaży aż 42 procent Australijczyków uważa, że ze strony Chin grozi im realna agresja. Jednak z punktu widzenia Francji bliska więź Wielkiej Brytanii z USA i Australią kładzie się cieniem na francusko-brytyjskiej współpracy. Innymi słowy Paryżowi ciężko jest przełknąć fakt, że sojusznicy nie zaprosili Francji do rozmów.
Jak ta sytuacja wpłynie na europejskie (gospodarcze) podwórko? Jeszcze w czerwcu Francja straciła inny intratny kontrakt na sprzedaż Szwajcarii francuskich myśliwców wielozadaniowych. Wystarczyło, że Genewę odwiedził prezydent Biden, by Szwajcaria zmieniła zdanie i ogłosiła, że kupuje amerykańskie F-35.
Warto więc obserwować, czy aby niebawem ze strony Brukseli (Francji i Niemiec) nie wzrośnie presja na jeszcze większą „integrację europejską” w ramach Unii.