To stawia pod poważnym znakiem zapytania prowadzoną przez Bidena politykę gospodarczą. W dużej mierze opiera się ona na hojnym wsparciu finansowym dla bezrobotnych oraz wysyłaniu czeków do znacznej części amerykańskiego społeczeństwa (1400 USD dla każdego kto zarabia nie więcej niż 75 tys. dolarów rocznie). Na te programy idą setki miliardów dolarów z amerykańskiego budżetu (czyli od tamtejszych podatników). Celem miało być zwiększenie siły nabywczej obywateli USA, tak aby wysoki popyt konsumpcyjny napędzał szybsze odbicie gospodarki mocno poturbowanej przez ostre lockdowny. Okazuje się jednak, że efekt może być odwrotny od zamierzonego. Helicopter money zafundowane Stanom Zjednoczonym przez nowego lokatora Białego Domu nie ma precedensu w historii największej gospodarki świata. Skala stymulacji fiskalnej jest tak duża, że już zaczęły pojawiać się obawy o wzrost inflacji i przegrzanie gospodarki. Do ekspansywnej polityki budżetowej dochodzi bowiem ekstremalnie luźna polityka pieniężna z kolejnymi programami skupu aktywów i niemal zerowych stóp procentowych.
Amerykańska gospodarka i tak mocno się rozpędza, co potwierdzają zarówno wyniki za dwa ostatnie kwartały jak i ponad 6-procentowa prognoza dynamiki PKB dla całego 2021 r. autorstwa Fed. Stąd uzasadnione pytania, czy działania administracji Bidena nie są dolewaniem benzyny do i tak coraz silniejszego płomienia. Zastrzeżenia takie wyraża m.in. Lawrence Summers, znany ekonomista i były doradca prezydenta Billa Clintona. Podnosi on obawy związane z ryzykiem wysokiej inflacji i wskazuje na przesadzoną skalę programów stymulacyjnych. Z kolei na możliwość podniesienia stóp procentowych przez Fed zwróciła uwagę nawet Janet Yellen, obecnie sekretarz skarbu USA, wcześniej szefowa Rezerwy Federalnej. Mocnych słów działaniom forsowanym przez Joe Bidena nie szczędzi także były doradca Donalda Trumpa Larry Kudlow, obecnie związany z telewizją Fox Business.
Obok ogromnych wydatków administracja Bidena planuje także podniesieniem stawki podatku dla firm. Ta została wyraźnie zredukowana w czasie rządów Donalda Trumpa. Obecnie jednak trwają prace nad jej podniesieniem na poziomie federalnym z 21 do 27 proc. A trzeba dodatkowo uwzględnić fakt, że w USA są jeszcze podatki stanowe (chociaż w niektórych stanach obowiązuje zerowa stawka od zysków przedsiębiorstw).
Na narastającą w USA presję inflacyjną z niepokojem patrzą m.in. władze Europejskiego Banku Centralnego. Wyższe ceny za Oceanem to bowiem ryzyko większego kosztu zaciągania zobowiązań przez państwa członkowskie strefy euro. To zaś może doprowadzić do kolejnego kryzysu zadłużenia w eurolandzie. Aby temu zapobiec, EBC może być zmuszony do jeszcze luźniejszej polityki monetarnej, chociaż już obecny jej rozmach robi duże wrażenie.