Opłata reprograficzna istnieje od lat. Ale lista objętych nią artykułów jest mocno anachroniczna. Obejmuje magnetowidy i kasety VHS, kasety magnetofonowe i kserokopiarki, a nawet papier w formatach A3 i A4. Nie obejmuje zaś np. telefonów komórkowych, tabletów, czy smart telewizorów, które umożliwiają dziś łatwe utrwalanie nadawanych programów czy filmów – ot choćby po to, by nadawany w czasie naszej nieobecności film obejrzeć po powrocie do domu. Kwestia rozciągnięcia opłaty na nowe urządzenia wraca w Polsce co jakiś czas, niezależnie od tego kto akurat rządzi Ministerstwem Kultury, w którego gestii znajduje się opłata reprograficzna. Dotychczas jednak, poza burzliwymi dyskusjami, niewiele z tych zapowiedzi wynikało.
Idą zmiany
Wiele się jednak teraz może zmienić, a to za sprawą projektu ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego, który trafił już do konsultacji i ma zapewnić dopłaty do artystycznych emerytur. Dopłaty, które miałyby być sfinansowane z wpływów z opłaty reprograficznej. Towarzyszący projektowi ustawy projekt rozporządzenia w sprawie typów urządzeń i nośników, od których pobiera się opłatę i w sprawie wysokości tych opłat ma rozszerzyć je m.in. na telewizory i dekodery z możliwością odtwarzania czy nagrywania, tablety, laptopy czy komputery (natomiast nie na telefony komórkowe, chociaż na liście znalazły się też cyfrowe aparaty fotograficzne z niewymienialnymi obiektywami, czyli takie jak w smartfonach). Zgodnie z projektem opłata dla każdej z tych kategorii urządzeń ma wynieść 4 proc. wartości. Niższa opłata proponowana jest dla czytników e-booków i maszyn kopiujących – miałaby wynosić 2 proc. Z kolei 1-proc. opłata objęłaby papier kserograficzny. Dla wszystkich urządzeń objętych stawką 4 proc. oznacza to zatem podniesienie wysokości opłaty z obecnych 3 do 4 proc.
Podstawę do wydania nowego rozporządzenia mają stanowić mocno przebudowane przepisy ustawy o prawie autorskim, które regulują opłatę reprograficzną.
Opłata reprograficzna, czyli co?
Opłata reprograficzna (copyright levies) to opłata uiszczana na rzecz podmiotów praw autorskich (np. autorów) w ramach „godziwej rekompensaty” za straty, które podmioty praw autorskich ponoszą z powodu kopiowania utworów na dozwolony użytek prywatny. Jest to zatem rekompensata za legalne działanie, uiszczana na rzecz prywatnych podmiotów. Nie trafia ona do kieszeni fiskusa, ale jest rozdzielana między twórców.
Opłata ta ma jednak kilka oczywistych wad. Przede wszystkim nabywcy określonych dóbr płacą ją (w cenie produktu) niezależnie od tego, czy faktycznie coś kopiują czy nie. Po drugie, opłata przekazywana jest do twórców za pośrednictwem organizacji tzw. zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, takich jak np. najbardziej znany ZAiKS (nie jest to jednak jedyna taka organizacja). Te zaś pozostawiają cześć tej opłaty we własnej kieszeni, w ramach kosztów administracyjnych. Opłata ma też wpływ na ceny określonych urządzeń. Mimo bowiem, że – co do zasady – opłatę uiszcza producent lub importer urządzenia, to nie ma wątpliwości, że koszty z tym związane przerzucane są na konsumentów. Opłata, podobnie jak płacone przez sprzedającego podatki (np. 23-proc. VAT), podwyższa zatem cenę końcową produktu. Jest to zresztą koronny argument wszystkich przeciwników tej opłaty.
Podstawą do ustanawiania opłat reprograficznych przez państwa członkowskie Unii Europejskiej stanowi obecnie dyrektywa 2001/29/WE. Co prawda dyrektywa ta wprowadza zasadę, że to podmioty praw autorskich (np. autorzy) mają wyłączne prawo do zezwalania lub zabraniania zwielokrotniania utworów, od zasady tej wprowadzono jednak wyjątek. Państwa członkowskie UE mogą mianowicie wprowadzić wyjątek lub ograniczenie wspomnianego prawa w odniesieniu do zwielokrotniania na dowolnych nośnikach przez osobę fizyczną do prywatnego użytku i do celów, które nie są ani bezpośrednio, ani pośrednio celami handlowymi, pod warunkiem, że podmioty praw autorskich otrzymają godziwą rekompensatę. Rekompensatą tą jest wspomniana opłata reprograficzna.
Maksymalne 3 procent ceny…
W Polsce podstawę pobierania opłaty reprograficznej od lat stanowi ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Przewiduje ona obecnie, że do jej uiszczenia zobowiązani są producenci i importerzy: magnetofonów, magnetowidów i innych podobnych urządzeń, kserokopiarek, skanerów (i innych podobnych urządzeń reprograficznych umożliwiających pozyskiwanie kopii całości lub części egzemplarza opublikowanego utworu), czystych nośników służących do utrwalania (w zakresie własnego użytku osobistego) utworów lub przedmiotów praw pokrewnych przy użyciu wcześniej wymienionych urządzeń. Opłata nie może przekraczać 3 proc. kwoty należnej z tytułu sprzedaży tych urządzeń i nośników – czyli, de facto, ceny.
Niezależnie od przedstawionych już zasad, prawo autorskie stanowi ponadto, że opłatę reprograficzną w wysokości do 3 proc. muszą także uiszczać posiadacze urządzeń reprograficznych, którzy prowadzą działalność gospodarczą w zakresie zwielokrotniania utworów dla własnego użytku osobistego osób trzecich. Opłata taka dotyczy zatem np. właściciela punktu kserograficznego. Również i w tym przypadku wpływy z tego tytułu przekazywane są na rzecz twórców oraz wydawców.
Stawka opłaty określona w ustawie ma charakter stawki maksymalnej. Właściwa wysokość opłaty określona jest w rozporządzeniu.
Opłata trafia, jak już wspomniałem, na konta organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi. Później jest dzielona w określonym ustawowo stosunku na poszczególne kategorie twórców (i nie tylko, bo także np. na rzecz wydawców).
… zamieni się w 4 procent
Po zmianie przepisów wszystko miałoby się jednak zmienić. Przede wszystkim opłatę miałby uiszczać podmiot wprowadzający na rynek krajowy (pierwsza sprzedaż, przekazanie albo pierwsze przyjęcie w użytkowania; w tym leasing i najem), czyli producent, importer albo podmiot dokonujący wewnątrzwspólnotowego nabycia towarów, będący przedsiębiorcą. Opłatę musiałyby też uiszczać podmioty dokonujące sprzedaży wysyłkowej z państw unijnych do Polski. Co ciekawe, opłatę musiałby jednak uiszczać także każdy, kto z pominięciem takich podmiotów sprowadził objęte opłatami urządzenia na własną rękę (np. prywatny „import” z USA).
Opłata miałaby wzrosnąć z 3 do 4 proc. i naliczana byłaby albo od ceny brutto, albo od wartości rynkowej (w tych przypadkach, gdy nie chodzi o sprzedaż, czyli np. przy leasingu). Sama opłata zbierana byłaby co kwartał przez fiskusa (wprowadzonoby kwartalne deklaracje). Wpłacana byłaby na mikrorachunki podatkowe.
Z zabranych pieniędzy część przypadałaby twórcom, artystom wykonawcom, producentom fonogramów i wideogramów oraz wydawcom, zaś odpowiednio 49 proc. lub 30 proc. (w zależności, od czego pobrano opłatę) trafiałaby na Fundusz Wsparcia, który finansowałby dopłaty do ubezpieczeń społecznych artystów.