– Strategia, jaką obrała Unia Europejska wobec Rosji, zawiodła. Sankcje prowadzą nas do ślepego zaułku – powiedział Orban.
Węgierski premier nigdy nie ukrywał swojej sympatii do Rosji. To właśnie on był pierwszym europejskim przywódcą, którego prezydent Władimir Putin w obliczu napięć z Ukrainą przyjął na Kremlu. Od tego spotkania na początku miesiąca sytuacja na granicach z Ukrainą pogorszyła się do tego stopnia, że NATO głosem Stanów Zjednoczonych oznajmiło, że „inwazja Rosji na Ukrainę jest nieuchronna”.
W obliczu tego konfliktu Orban opowiada się za modelem węgierskim w stosunkach z Moskwą, który jest niczym innym jak połączeniem członkostwa w NATO z dobrymi stosunkami z Rosją.
Orban, który od 12 latach sprawuje władzę na Węgrzech, ponownie zdecydował się na start w wyborczym wyścigu, a sondaże przewidują bardzo wyrównaną rywalizację pomiędzy Fideszem a zjednoczoną opozycją. Niektórzy komentatorzy zwiastują nawet koniec jego rządów.
Węgierska opozycja jest zdania, że Orban będzie robił wszystko, żeby nie oddać władzy. Z tego powodu polityczni przeciwnicy Fideszu ostrzegają przed możliwymi nadużyciami. W zeszłym tygodniu ponad 20 węgierskich stowarzyszeń obywatelskich, w tym Węgierski Komitet Helsiński, Transparency International i Amnesty International Węgry, formalnie zwróciły się do Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) i jej Biura ds. Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka (ODIHR), aby kwietniowym wyborom przyglądała się specjalna, rozszerzona misja obserwacyjna. Zdaniem opozycji zwycięstwo Orbana oznaczać będzie m.in. ciągłość w UE reprezentowanego przez niego nurtu nieliberalnej demokracji, a także kontynuację węgiersko-polskich potyczek z Brukselą o przestrzeganie zasad praworządności.
Tymczasem Budapeszt uspokaja, że wybory na Węgrzech były, są i będą „uczciwe oraz transcendentalne”. Orban bierze pod uwagę możliwość przegranej. Aby tak się nie stało, wykorzystuje jednak wszystkie sposoby i kontakty. Zaproszenie do Budapesztu byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa jest jednym z nich. Ludzie Fideszu wyszli z założenia, że skoro opozycja ma poparcie Brukseli, to warto postarać się o równie silnego sojusznika z zagranicy. Nic więc dziwnego, że sztab wyborczy Orbana wystosował oficjalne zaproszenia dla byłego prezydenta USA, by ten odwiedził węgierską stolicę w marcu. Jeśli spotkanie dojdzie do skutku, wizyta w Budapeszcie będzie pierwszą „oficjalną” podróżą zagraniczną Trumpa od czasu przegranej w wyborach w 2020 roku.
Orban nigdy nie ukrywał, że jest gorącym zwolennikiem Trumpa. Popierał go w wyborach w 2016 r., a także w głosowaniu w 2020 r. Podobno obaj rozmawiali przez telefon w styczniu, a podczas tej rozmowy były amerykański prezydent zapewnił Orbana o swoim publicznym poparciu w kwietniowych wyborach. Osobista wizyta Trumpa byłaby postrzegana jako ważny impuls w kampanii dla Fideszu. Tego typu wydarzenia mają wielki wpływ na węgierską konserwatywną społeczność, która postrzega Trumpa jako kogoś, komu przez całą prezydencką kadencję rzucano kłody pod nogi, a który mimo to może poszczycić się sporymi osiągnięciami.