Analitycy Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) nie mają złudzeń: z roku na rok maleją szanse na znalezienie pracy dla młodych z dyplomami wyższych uczelni. W okresie pandemii sektor usług dla biznesu odnotował spadek zatrudnienia osób poniżej 26 roku życia aż o 14 proc. – Jeszcze w I kwartale 2020 r. ponad 67 tysięcy osób w tym przedziale wiekowym pracowało w centrach usług SSC, BPO, IT oraz R&D. Natomiast w 2021 r. niecałe 58 tysięcy młodych osób może pochwalić się pracą w tym sektorze – informuje PIE.
Chociaż zatrudnienie w centrach usług dla biznesu nawet nieznacznie wzrosło w czasie pandemii, to odsetek zatrudnionych w tym sektorze młodych zmalał o 3,4 pkt. proc. Pracy dla młodych i wykształconych jest coraz mniej. – W porównaniu z końcem 2019 r. w ogóle ubyło 200 tysięcy pracujących w wieku od 15 do 24 lat – wyliczają analitycy w nowym wydaniu „Tygodnika Gospodarczego PIE”.
„Z analiz wynika, że młodzi ludzie są dyskryminowani ze względu na wiek i brak doświadczenia zawodowego – pracodawcy preferują osoby doświadczone, z ustabilizowaną pozycją rodzinną. Młodym proponuje się umowy czasowe, krótkoterminowe, motywując to chęcią sprawdzenia wiedzy, kwalifikacji, przydatności do zadań. Te umowy często już nie są przedłużane, co wywołuje u młodych ludzi odczucie negatywnego nastawienia pracodawców wobec nich” – komentuje wyniki badań Zespołu Badawczego Prawa Pracy i Polityki Społecznej Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach prof. Gertruda Uścińska.
Nadprodukcja dyplomowanych ignorantów
Niestety wykształcenie zostało zastąpione produkcją dyplomów. Dyplom wyższej uczelni – także w efekcie upowszechnienia się płatnych studiów – spowszedniał i nie jest już przepustką do niczego; nie mówiąc o wysokich zarobkach. Nadpodaż „wykształciuchów” i związana z nią inflacja dyplomów nie rokują dobrze gospodarce, bo kapitał ludzki był i zawsze będzie warunkiem sine qua non wzrostu gospodarczego. Wielu ma dyplomy, niewielu jednak przydatną wiedzę – nie mówiąc już o kompetencjach w szybko rozwijających się dziedzinach potrzebnych biznesowi. Niby dyplom zmniejsza ryzyko pracodawcy, bo sygnalizuje mu, że ma do czynienia z kimś myślącym, kto aspiruje do pracy w firmie. Coraz częściej jednak oczekiwania przedsiębiorców mijają się z rzeczywistością. Konstatacja tej sytuacji nie jest przy tym niczym nadzwyczaj odkrywczym, bo proces dewaluacji wykształcenia wyższego obserwujemy już od dłuższego czasu.
Nie jesteś potrzebny
Eksperci zwracają uwagę na to, że technologiczny postęp wywołuje efekt „polaryzacji” na rynku pracy. Część młodych znajduje pracę teoretycznie poniżej swoich kwalifikacji. Część jest zatrudniana przez firmy na stanowiskach, które są stopniowo likwidowane w efekcie postępującej automatyzacji pracy, outsourcingu usług itd. Tak zwana klasa średnia jest już przegrana na starcie, bo rynek poszukuje albo ludzi wysoko wyspecjalizowanych, albo potrafiących dobrze wykonywać głównie prostsze prace.
Robert G. Valetta z National Bureau of Economic Research opisuje zjawisko, które nazywa „degradacją umiejętności”. Według badacza zarówno w Europie, jak i w USA spada popyt na umiejętności „średnie”, niewymagające kreatywnego myślenia. Robert Valetta zauważa, że korelacja pomiędzy rozwojem technologii, a zwrotem z inwestycji w studia wyższe, jest coraz słabsza.
Co studiować?
Także w Polsce stale maleje finansowa premia za ukończenie studiów wyższych. Nadpodaż osób z dyplomem wyższej uczelni na rynku pracy jest widoczna gołym okiem. Gdy jeszcze w 2008 r. tylko 32 proc. młodych Polaków posiadało wyższe wykształcenie, w 2018 było to już aż 44 proc. – czytamy w raporcie „Education at a glance 2019”.
Najbardziej opłaca się studiować kierunki techniczne. Szczególnie te z zakresu zaawansowanej informatyki na potrzeby robotyzacji oraz kierunki medyczne, a także biomedyczne. Ci, którzy jednak nie chcą studiować na wydziałach edukujących w tych zakresach lub uważają, że nie przyniesie im to satysfakcjonującej finansowo pracy, wyjeżdżają z kraju. Z sondy wykonanej na potrzeby raportu firmy OTTO Work Force wynika, że młodych, studiujących i chętnych do wyjazdu jest obecnie nawet więcej niż przed pandemią. Powinno to, co najmniej, zapalić lampkę ostrzegawczą u osób odpowiadających za stan edukacji wyższej w Polsce.