fbpx
Strona głównaWiadomościNosił Lis razy kilka, ponieśli i Lisa…

Nosił Lis razy kilka, ponieśli i Lisa…

-

Afera wokół Tomasza Lisa zatacza coraz szersze kręgi. Nie, wróć, krąg ma cały czas tę samą średnicę, tyle, że coraz wyraźniej wrzyna się w ziemię. Jest zatem coraz wyraźniejszy, choć to wcale nie znaczy, że w kwestii tej już wszystko zostało powiedziane i że wiadomo, o co chodzi.

Teoretycznie, wszystko zostało pozamiatane: były szef „Newsweeka” zachowywał się niegodnie wobec swoich współpracowników, stosował wobec nich mobbing łamany przez elementy molestowania, osoby pokrzywdzone zawiadomiły kogo trzeba i ten ktoś, czyli szefostwo wydawnictwa Ringier Axel Springier Polska, w trybie pilnym zwolniły Lisa ze stanowiska. Jak w westernie o dobrym szeryfie.

Przez Internet przetoczyła się taka fala niechęci, a wręcz pogardy wobec cenionego jeszcze kilka tygodniu temu dziennikarza – z tego, że jest aż tak bardzo nielubiany, pewnie Lis nie zdawał sobie sprawy. Tak samo, jak nie zdawali jej sobie ci, którzy widzieli w nim ikonę i rzucali kolejnymi pomysłami na wykorzystanie redaktora w przestrzeni publicznej (niektórzy nawet widzieli go na fotelu prezydenta). Przy okazji wypłynęli ci, którzy – rzekomo – dokopali się do całej afery odkrywając mroczną stronę Lisa. Tak więc, jedna kariera wali się w gruzy niczym World Trade Center, a inne rosną w równie zawrotnym tempie.

Naprawdę, nikt nic wcześniej nie wiedział? Nikt nie zdawał sobie sprawy z trudnego charakteru dziennikarskiego celebryty? Naprawdę, ci wszyscy, którzy pracowali pod jego kierownictwem na tyle bali się konsekwencji ewentualnego „puszczenia farby”, że dusili w sobie swój strach i poniżenie i grzecznie, każdego dnia stawiali się w news roomie, żeby przyjąć na swoje cztery litery kolejną porcję upokorzeń?

Wiele lat temu pewną karierę na YouTubie zrobiło nagranie, na którym Tomasz Lis, wówczas gwiazda TVN 24, ochrzania niejakiego Grzesia za błędy, które ten popełnił przy przygotowywaniu materiału. Generalnie, popularne słowo na „k” pada niemal w każdym zdaniu, ochrzan jest raczej niewspółmierny do winy i choć nie widać twarzy winowajcy, wyczuwa się, że chciałby jak najszybciej uciec do mysiej dziury i już z niej nie wychodzić.

Na marginesie: mniej więcej w tym samym czasie podobną karierę robił filmik z Kamilem Durczokiem w roli głównej – on również wyżywał się na swoim współpracowniku, niejakim Rurku (znam człowieka, ale pozostańmy przy ksywce), tym razem za brudny blat stołu.

O tym, że gwiazdy są trudne, a gwiazdorstwo jest w cenie i media za wszelką cenę będą hołubiły gwiazdy nawet kosztem przyzwoitości (i kodeksu pracy), wiadomo od początku przemian w 1989 roku. Gwiazdy były chamskie i żyły w przeświadczeniu, że ich chamstwo jest cnotą, jest częścią pewnego układu społecznego – ten, kto został wytypowany do kariery w mediach, nie tylko wizualnych, musiał się w trybie przyspieszonym uczyć gnębienia innych. A jeśli już to umiał, to był tylko jego zysk. Wydawcy doskonale zdawali sobie z tego sprawę, ale wiedzieli, że gwiazdorstwo przyciąga odbiorców, więc warto było na ołtarzu oglądalności kłaść kolejnych pokrzywdzonych. Zresztą, jaki to problem, że ktoś zostanie pokrzywdzony? Niech szuka innej pracy, na jego miejsce jest bardzo wielu chętnych.

Pracuję w mediach od ponad 30 lat i doskonale pamiętam atmosferę panującą w redakcjach gazet codziennych, gdzie rzeczywiście atmosfera jest o wiele bardziej nerwowa niż wypadku np. miesięczników, o kwartalnikach nie wspominając. Ilekroć dostawałem stanowisko, polegające na kierowaniu jakimś zespołem, słyszałem od szefów: „Pamiętaj, ludzi trzeba nieustannie jebać, bo tylko wtedy naprawdę pracują” (przepraszam za wulgaryzm, ale gdybym napisał, że chodzi o słowna na „j”, ktoś mógłby pomyśleć, że mam na myśli np. „jeść”). I jakoś nikomu nie przychodziło do głowy, że to już nie jest dziennikarstwo, ale cyrk, w którym tresuje się zniewolone zwierzęta. W redakcjach, należących do wydawcy m.in. „Newsweeka” stosunki międzyludzkie również nie należały do wzorcowych (pracowałem, wiem co piszę).

Tak więc, mówienie, że jakiś dziennikarz śledczy, dzięki dziennikarce pokrzywdzonej przez Lisa, dotarł do prawdy jako pierwszy, jest po prostu mało poważne – co się działo (dzieje?) w rodzimych redakcjach wiadomo było doskonale, ale póki funkcjonowanie gwiazdy przekładało się na zysk, nikt z tym niczego nie robił. Wszelkie frazesy o wartościach i misjach, którym wydawnictwa karmią nowych pracowników, można sobie włożyć do… księgi przysłów.

Czemu akurat teraz uderzono w Lisa? Może wykorzystano to, że akurat nie jest w najlepszej formie fizycznej i rzeczywiście, jego gwiazdorstwo już od pewnego czasu wytraca blask. Pamiętajmy, że koniec końców, na szczycie każdej firmy medialnej jest jakiś właściciel, któremu zależy tylko i wyłącznie na zyskach. Oczywiście, pozwala on bawić się w ideologię, pozwala dziennikarzom wierzyć, że są żołnierzami na jakiejś wojnie polityczno-obyczajowej, ale kiedy stan konta przestaje się zgadzać, wtedy trzeba robić wszystko, aby przywrócić finansową równowagę. I wtedy gasi się gwiazdę… I oczywiście zapala następną. Często się też zmienia front ideologiczny (oto przykład: nieistniejąca gazeta „Dziennik” powstała jako tytuł prawicowy, ale po wygranych wyborach przez PO wydawca zadecydował o zmianie frontu o 180 stopni).

Być może wyrazistość Lisa nie pozwalała wydawcy zarabiać większych pieniędzy – być może wielkie przedsiębiorstwa, czy wręcz spółki Skarbu Państwa, nie chcące wchodzić w konflikt ze stroną polityczną, którą atakował Lis, rezygnowały z kupowania reklam w „Newsweeku”. A jak napisałem powyżej – koniec końców cały temat ogranicza się do pieniędzy.

A teraz pytanie być może najważniejsze; co takiego, naprawdę, zrobił ludziom Lis? Bo póki co, dostajemy wyłącznie przykłady zachowania grubiańskiego, może i chamskiego, ale udowodnienie przed sądem rzeczywistego mobbingu czy molestowania, to zupełnie inna sprawa. Tym bardziej, że mobbing jest trudno definiowalny i sędzia – jeśli sprawa trafi do sądu – niekoniecznie podzieli punkt widzenia zbuntowanych dziennikarzy i wydawcy. Bo wyrzucić kogoś z pracy to jednak co innego, niż skazać go za prześladowanie podwładnych. Na razie zarzuty, płynące ze środowiska dziennikarzy „Newsweeka”, mają kaliber, który nie musi się obronić przed wymiarem sprawiedliwości. Ktoś powie, że Lis był chamem, a ktoś inny, że po prostu nie każdy się zna na jego poczuciu humoru. Słowo przeciw słowu.

Powiem tak: dziennikarstwo to zawód narcyzów, tu każdy nosi w plecaku buławę gwiazdy (czy wręcz Lisa) i każdy zazdrości temu, który wyskoczy wyżej od innych. I zawsze pojawi się pytanie: dlaczego on, a nie ja? Dlaczego to właśnie jego TVP wysłała jako korespondenta do USA, dlaczego to on dostał szansę przeprowadzenia wywiadu z prezydentem Clintonem, dlaczego zaraz potem został gwiazdą TVN 24, dlaczego to o nim pisał Jerzy Urban jako największej nadziei polskiego dziennikarstwa, dlaczego plotkarskie portale rozpisywały się o jego kolejnych związkach z celebrytkami, dlaczego tyle uwagi poświęcono mu w jednym z tomów „Resortowych Dzieci”, dlaczego spekulowano, że może zostać prezydentem RP, dlaczego to jemu powierzono kierowanie „Newsweekiem”? I tak dalej, i tak dalej… Wielu bolała ta kariera, nawet jeśli się do tego nie przyznawali i udawali, że za Lisem stoją murem.

Chodzi nie tylko o to, że Lis upokarzał ludzi wulgarnym słowem i spojrzeniem tam, gdzie spoglądać nie powinien. Upokorzył ich przede wszystkim swoją błyskotliwą karierą (zasłużoną, niezasłużoną, nie mi tego dociekać) i to właśnie tego nie mogli mu wybaczyć. I na tę chwilę upadku czekali, choć nigdy się do tego nie przyznawali. I doczekali się.

* * * * *

PS. A jednak afera zatacza coraz szersze kręgi – z dnia na dzień dochodzą nowe rewelacje; ci, którzy spiskowali przeciwko Lisowi, sami muszą się mierzyć z pomówieniami o mobbing. Sytuacja staje się histeryczna – aktorzy tego spektaklu przerzucają się nie tylko zarzutami, ale także… pojedynkują na zaświadczenia o odbytej terapii w związku z mobbingiem. Na światło dzienne wywlekane są jakieś wstydliwe fakty z życia prywatnego – wprawdzie bez detali, ale i tak mające swoją moc. I to jest właśnie nowa odsłona rodzimego dziennikarstwa śledczego – redaktorzy zajęli się sami sobą i dołożą wszelkich starań, żeby się wzajemnie wykończyć. Prawdziwi aferzyści mogą spać spokojnie – nikt się nimi nie interesuje. Tak, jak zwykłych ludzi nie interesuje to, co się dzieje w polskich redakcjach…

Artur Górski

Redaktor naczelny

Kategorie

Najnowsze

Najczęściej czytane

Zobacz również